odeszli

12 października br odeszła od nas Barbara Magierowska.

Trudno pogodzić się z tym, a jednak . . . to prawda.

Wysportowana, energiczna, mądra i praktyczna była osobą mogącą stanowić wzór systematyczności i konsekwencji . . . .  bardzo mi żal .

Poznałam Basię już wiele lat po maturze, obie zdawałyśmy ją w Liceum im. T. Zana w Pruszkowie w latach pięćdziesiątych – ja wcześniej, Basia nieco później. To w tej Szkole Basia poznała starszego kolegę Stasia Magierowskiego, który okazał się miłością Jej życia. Pobrali się w 1957 roku i doczekali córki Magdy i dwóch wnuczek. Spotykałyśmy się na wykładach Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Sali „Kamyka” w Pruszkowie, bawiłyśmy się na niezapomnianych „Sylwestrach” u Halinki w niewielkim gronie zaniaków, nieraz w gościnnym domu Dziuni. Basia zawsze była ładnie ubrana, uśmiechnięta – można powiedzieć elegancka. . . wielka szkoda, że już nie ma Basi!

Pracowita i energiczna nie poprzestała na ukończeniu SGPiS i już na początku ery komputerów, gdy  każdy z nich był wielkości szafy, podjęła wieczorowe studia informatyczne , po ich ukończeniu pracowała jako programistka by po dwóch latach powrócić do ulubionej księgowości. Dokładna i profesjonalna była dyrektorem finansowym przedsiębiorstwa z branży rolniczej.

Wiek emerytalny nie przeszkodził Basi założyć własnej firmy, którą prowadziła przez prawie 10 lat. Ciekawa świata – podróże były Jej życiową pasją – zwiedziła prawie całą Polskę i kawał świata. Była w Libii, Maroku, Turcji i Grecji, Gruzji i Rosji, na Węgrzech, w Stanach Zjednoczonych, a także w Izraelu i Egipcie. Celem Jej ostatniej , 3-tygodniowej wycieczki były Chiny. Oczywiście, podczas tych podróży doświadczała wielu przygód . Jedną z nich była wygrana podczas gry w ruletkę w Makao.  Podróżowała zawsze z  członkiem najbliższej rodziny i to sprawiało Basi wielką radość.

Nie ma już Basi, lubiłam patrzeć na Jej zgrabną sylwetkę wyróżniającą się stylem ubioru wśród ogólnie panującej „swobody” w damskiej garderobie. Basia była osobą nieprzeciętną dalece odbiegającą od obecnie panującego stylu „bylejakości”, stylu bez poszanowania jakichkolwiek wartości. Na długo zostanie w mojej pamięci Jej wizerunek  godny naśladowania.

 

                                                     Barbara Łosiewicz – Ratyńska

••

Janek, młodszy ode mnie o rok, chodził do niższej klasy, toteż w czasach licealnych był po prostu jednym z kolegów. Widywaliśmy się na szkolnych apelach, na akademiach, na przerwach, w stołówce. 

Prawdziwą znajomość zawarliśmy dopiero w dorosłym życiu, wiele lat po skończeniu szkoły. Któregoś dnia wracałam z pracy w Wydawnictwie Alfa, Janek z Muzeum Pożarnictwa na Chłodnej, gdzie był kustoszem, i wpadliśmy na siebie na dworcu Warszawa Śródmieście WKD. Podczas takich spotkań wspomina się, sentymentalnie i banalnie, szkolne czasy, koleżanki, kolegów, nauczycieli. I na tym zwykle się kończy. Nasze pierwsze spotkanie po latach zdominowała sztuka.

W szkole lekcje rysunku i tak zwany śpiew prowadził profesor Wacław Prusak.  Dla wielu z nas nie były to przedmioty pierwszej kategorii. Lekcje prowadzone przez profesora Prusaka traktowaliśmy lekko. Do spotkania z Jankiem nie miałam pojęcia, że  ten skromny, niepozorny nauczyciel był człowiekiem bardzo wykształconym – ukończył petersburską Akademię Sztuk Pięknych i warszawskie Konserwatorium Muzyczne. Kilkakrotnie wystawiano jego prace w Zachęcie. W naszej szkolnej codzienności nie robił wrażenia „prawdziwego artysty”. Ze zdumieniem słuchałam Janka;  w jego opowieściach profesor Prusak stawał się kimś zupełnie innym. Kimś ważnym. Janek traktował go jako przewodnika do świata sztuki, jako mistrza. Otaczał go szacunkiem i podziwem. Często podkreślał, ile się od niego nauczył, ile mu zawdzięcza. Nie wiem, czy któryś z rówieśników wykorzystał zasoby wiedzy, jakimi dysponował profesor Prusak. Janek był jego najbardziej utalentowanym uczniem.

Niedługo po tym pierwszym kolejkowym spotkaniu – potem było ich sporo, wracaliśmy z pracy mniej więcej o tej samej porze – miałam okazję zobaczyć Janka akwarele.  Głównie pejzaże. Malował prawie bez wytchnienia. Bywałam na jego wernisażach. Odwiedzał mnie w  Puszczy Kampinoskiej, gdzie przez jakiś czas mieszkałam – tam odbyliśmy kilka spacerów, podczas których Janek fotografował to, co go zainteresowało. Drzewa, szuwary. Rozpadające się, opuszczone chałupki. Miał ten dar, że potrafił wyłuskać z otoczenia  jakiś fragment i nadać mu wyjątkową wartość i wyjątkową urodę.

W Jankowych pejzażach moją szczególną uwagę przykuwało niebo wypełniające przestrzeń nad malowanymi polami czy lasami. Chmury i chmurki o niezwykłych barwach i kształtach.  Gdy patrzyłam na te kolorystyczne fantazje, przychodziły mi na myśl słowa Juliusza Słowackiego:

Dla mnie na zachodzie

Rozlałeś tęczę blasków promienistą;

Przede mną gasisz w lazurowej wodzie

Gwiazdę ognistą…

Barbara Walicka

Wspomnienie o Janku Gołębiewskim,

wspaniałym, ciepłym człowieku, otwartym na ludzi i świat.

            Urodził się w roku 1944 w Rembertowie, a od 1945 roku był mieszkańcem Pruszkowa. Tutaj ukończył Szkołę Podstawową i Liceum Ogólnokształcące im .Tomasza Zana. Rysował od wczesnego dzieciństwa, a w latach szkolnych zaczął malować. Sam o sobie napisał: „Od dziecka podziwiam wszystkie cuda otaczającej nas rzeczywistości, będącej tworem Matki Natury. Staram się to oddać w malowanych akwarelach od wielu już lat, ba – od dziesięcioleci. Przemierzam łąki, pola i lasy goniąc za nowymi widokami, oczekując nowych wrażeń. Penetruję atrakcyjne widokowo regiony Polski, a rodzimy pejzaż, to główny temat mojej twórczości.

Szczęśliwym zbiegiem okoliczności jest to, że osoby oglądające efekty potyczek z papierem, farbami i wodą są łaskawe w ocenach i właśnie nimi dodają

mi animuszu”

           Jak wspomina Pani Zofia Rosińska :

„ Był uczniem Wacława Prusaka, nauczyciela rysunków w Liceum Ogólnokształcącym im. T. Zana. Wielu uczniów nie potrafiło docenić talentu swojego nauczyciela. Ale on wiedział, kto z jego uczniów jest utalentowany. Bardzo był zasmucony, gdy się dowiedział, że Janek Gołębiewski nie zdał  do Akademii Sztuk Pięknych i wybrał inny zawód. Ale malowanie pozostało dla niego nieodzownie potrzebne”

         Jak wspomina Cezary Grzelak : „Janek zafascynowany swoim nauczycielem, na jednej z lekcji narysował portret Pana Profesora. Ten, po obejrzeniu uczniowskiego dzieła stwierdził, że nigdy nikt nie oddał tak charakteru jego twarzy”.

         Jan Gołębiewski z wykształcenia był oficerem pożarnictwa. W stan spoczynku przeszedł w 1996r. , w stopniu brygadiera. Przez ostatnie pięć lat pracy zawodowej pełnił funkcję Kustosza Muzeum Pożarnictwa  w Warszawie.

         Ponad czterdzieści lat malował akwarelami, uzyskując w 1988 roku uprawnienia profesjonalne. Technika akwarelowa była tą formą wypowiedzi,

za pomocą której przedstawiał swoje obrazy na wystawach indywidualnych.

Od roku 1980 zaprezentował swoje dzieła na ponad 40 wystawach, w tym :

– sześciokrotnie w Starej Kordegardzie w Łazienkach Królewskich w Warszawie;

– czterokrotnie w Ogrodzie Botanicznym PAN w Powsinie;

– dwukrotnie w Muzeum Starożytnego Hutnictwa Mazowieckiego  w Pruszkowie;

– na Zamku Królewskim w Niepołomicach;

– w Hotelu „Victoria” w Warszawie ,

– w ambasadzie USA w Warszawie.

            I tak, dnia pierwszego października 2022 roku,  Jan Gołębiewski zakończył swoją ziemską wędrówkę, pozostawiając pola i łąki oraz inne widoki , a także zasmuconą rodzinę i przyjaciół z lat licealnych, przenosząc się  w niebiańskie klimaty.  

Zawsze będziemy wspominać Jego ciepłe, barwne, niekończące się opowieści oraz chęć kontaktu z ludźmi .                 

Odszedł do wieczności, pozostawiając nas w smutku i zadumie. Tam „w górze” pewnie cieszą się z pojawienia tak wspaniałego przybysza.

              Żegnamy Cię Akwarelisto, Oficerze Pożarnictwa, Brygadierze i Kustoszu, żegnaj wspaniały gawędziarzu, człowieku o gołębim sercu, przyjacielu ludzi  i ludzkiej natury.

 

 

                               Przyjaciele z Liceum im. Tomasza Zana w Pruszkowie

Wspomnienie o Janku Gołębiewskim

Na miejscu, gdzie jeszcze niedawno wznosiły się mury stuletniej szkoły – Liceum im. Tomasza Zana w Pruszkowie, kilka lat temu powstał nowy szkolny budynek, piękny i nowoczesny, chluba włodarzy miasta i radość dla kolejnego pokolenia  „Zaniaków” i ich nauczycieli. Szkoła o tak długiej historii i pięknej tradycji to wielkie bogactwo wspomnień o ludziach i wydarzeniach opisanych w przeróżnych publikacjach, to także pamiątki, które w jakiejś części udało się ocalić od zapomnienia, w tym pamiątkowe tablice ze starego budynku.  Zachowano także niewielki, ale jakże cenny fragment ściany z tzw. sali pompejańskiej z malowidłami wykonanymi przez nauczyciela tej szkoły Wacława Prusaka.

Profesora Prusaka z rozrzewnieniem i wielką sympatią wspominają absolwenci szkoły, którzy, tak jak ja, mieli szczęście być jego uczniami.  Miał profesor niepozorną posturę, był niedużego wzrostu, ale posiadał wielkie serce i wielki talent, który to talent szlifował, jako młody człowiek w Szkole sztuk Pięknych w Odessie, a później w latach 1911- 1918 w petersburskiej Akademii Sztuk Pięknych.  Jego ostatni zawodowy przystanek to praca w pruszkowskim liceum. Uczył nas rysowania, uczył nas śpiewania, ale przede wszystkim uczył nas otwarcia na sztukę, otwarcia na piękno, które ta sztuka w sobie niesie. Trudno mi ocenić, ile owoców wyrosło z tych wszystkich ziaren, które posiał w młodych duszach swoich uczniów, ale wiem, że jego najzdolniejszym i najbardziej utalentowanym pod względem artystycznym uczniem był niewątpliwie Janek Gołębiewski.

Tak o swoim nauczycielu –przewodniku i mentorze napisał Janek po latach we wstępie do katalogu pt. „Akwarele”:

„Ze wzruszeniem i swoistą apoteozą wspominam pana profesora Prusaka, bo to właśnie On zaszczepił pod moim beretem te wartości, którym, jak sądzę, jestem wierny blisko pięćdziesiąt lat. Kiedy przemierzam szlaki Jego wędrówek malarskich, budzą się we mnie podobne fascynacje twórcze? Słońce, chmury, stawy, łąki niewiele się zmieniły i oby tak było jeszcze długo.”

Janek odszedł 1 października 2022 roku, miał 78 lat, długo chorował.

Odszedł, ale jak w starożytnej Horacjańskiej maksymie: non omnis moriar – nie wszystek umrę, zostawił po sobie przeogromną spuściznę w postaci przepięknych malarskich dzieł, którymi kolejne pokolenia będą mogły się zachwycać.

Chodziliśmy do tej samej szkoły, ale w innym czasie, dlatego nasza przyjaźń to okres kilkunastu ostatnich lat, kiedy to znaleźliśmy się w gronie przyjaciół i miłośników naszej starej, poczciwej „budy”, czyli Liceum im. Tomasza Zana. Janek uczestniczył w szkolnych spotkaniach, także tych z okazji świąt i różnych szkolnych jubileuszy, a ja byłam pod urokiem jego przepięknych akwarel. Zapraszał mnie na swoje liczne wystawy, o których potem pisałam w moim magazynie Polish Market w stałym dziale poświęconym kulturze. Zawsze malarstwo było dziedziną sztuki bliską memu sercu, nieprzypadkowo, kiedy kończyłam studia na warszawskim uniwersytecie taki wybrałam sobie temat pracy dyplomowej: „Związki literatury Młodej Polski z malarstwem”.

Tym bardziej doceniałam trudną sztukę techniki akwarelowej, w której wykorzystuje się farby wodne, sztukę, która polega na malowaniu wodną zawiesiną pigmentów na celulozowym albo bawełnianym papierze.  Technika akwarelowa jest uważana przez znawców sztuki malarskiej za jedną z najtrudniejszych, ponieważ trudno jest przy tej technice nanosić jakiekolwiek poprawki, co przekłada się na konieczność dokładnego i niemal precyzyjnego nakładania farb na papier.

Dla mnie malarstwo akwarelowe jest niczym poezja wyrażana barwą delikatną, zwiewną i nad wyraz subtelną, to liryczne przedstawienie tego, co niemal niewyrażalne, eteryczne, trudno uchwytne, to wreszcie nastrój wyczarowany z pastelowych barw prześwietlonych promieniami słońca, mglistym światłocieniem, srebrem księżycowej poświaty. To muzyka duszy. Takie uczucia zawsze mi towarzyszą, kiedy patrzę na obrazy Janka zawieszone na jasno liliowej ścianie w moim pokoju w Owczarni, w miejscu, gdzie piszę teraz te słowa.

Janek malował przede wszystkim pejzaże, zainspirowany przyrodą okolicznych ogrodów, parków, lasów i łąk, ale też malował kwiaty, portrety, konie, architekturę. Osobiście najbardziej cenię i lubię jego przepiękne pejzaże. Może to wynika z sentymentu do czasów dzieciństwa i młodości, kiedy wiosenną, letnią lub jesienną porą beztrosko wędrowałam z przyjaciółmi po okolicznych lasach i zielonych łąkach, oddychając głęboko świeżym powietrzem, jakże odmiennym od tego wdychanego pośród miejskich bruków. Ciekawe, że minęło tyle lat od tamtych czasów i nic się w moich upodobaniach nie zmieniło, chociaż… nie do końca, dopiero teraz tak naprawdę i całkiem na serio doceniam piękno przyrody, która mnie otacza, doceniam każdego dnia, który przychodzi, każdego dnia, za który dziękuję Bogu, że jestem i wciąż mogę się zachwycać jak w Norwidowskim liryku nawet „listkiem do szyby przyklejonym, deszczu kropelką”.

Na jednym z moich ulubionych akwarelowych pejzaży z datą 20 listopada 2003 roku Janek napisał mi taką dedykację: „ Krysiu, zamiast kwiatka zechciej przyjąć ten obrazek, jako przypomnienie jesiennych łąk pod Komorowem czy w Kaniach.” Nie wiem czy jakakolwiek fotografia tak czule by mi przypomniała te znajome okolice. I trudno w tym miejscu nie przytoczyć słów profesora Marka Kwiatkowskiego, kuratora, a następnie wieloletniego dyrektora Muzeum Łazienki Królewskie, słów, które nic nie straciły na aktualności:

„Szanowny Panie Janie!  Gdy patrzę na prace Pańskie to odnajduję siebie, bo również i dla mnie walor cienia, ruch fali morskiej, rysunek gałęzi na tle nieba – to sprawy nieśmiertelne. A gdy słucham Pańskiej mowy / tak pięknej / — to odnajduję zgodność idealną między myślą, uczuciem, umiejętnością. Osiągnął Pan równowagę, pozwalającą żyć wokół zgiełku, zbiorowej nonszalancji i kabotyństwa. Nie ma dla nas innej drogi, jak brać sztalugi i farby, i usiąść, patrzeć… i przelewać swe wzruszenia na płaszczyznę dwuwymiarową.

Trochę na malarstwie się znam – to znaczy na tej wspaniałej fazie Kossaków, Masłowskiego, Wyczółkowskiego i Fałata. Podąża Pan ich drogą. Jak dobrze, że Pana poznałem.”

Tak, to wielkie szczęście, jak na swojej życiowej drodze uda się spotkać ludzi mądrych, szlachetnych, ludzi, którzy wnoszą coś niezwykłego i wielkiego nie tylko do naszego życia, ale i do życia całej ludzkiej społeczności. Janek, jako artysta na pewno takie wartości do panteonu ludzkich zasług wniósł. Jednak mam nieodparte wrażenie, że ten cichy i skromny człowiek nie był specjalnie doceniany. Fakt, celebrytą nie był i nie chciał być, nigdy nie zabiegał o rozgłos i poklask, chociaż niewątpliwie na to zasługiwał.

Na ostatniej pożegnalnej mszy w pruszkowskim kościele nie widać było młodych ludzi ze szkoły, której był absolwentem. Nie pojawiły się szkolne sztandary, jak to się zdarza, gdy umiera ktoś ważny z „zanowskiego” grona.  Smutno, no cóż, to był „tylko” artysta, i w dodatku ciągle jeszcze do końca „nie odkryty”.  Mam cichą nadzieję, że może na szkolnej ścianie z pamiątkami, obok wspomnień o profesorze Wacławie Prusaku, znajdzie się kawałek miejsca na jeden, a może i kilka obrazów jego ucznia.  

Nie bez kozery rozpoczęłam, moje pożegnalne wspomnienie o Janku Gołębiewskim od przybliżenia postaci profesora Prusaka, bo ostatnio dość często zastanawiam się nad współczesnym etosem nauczyciela, ale też nad relacją profesor – uczeń, relacją coraz mniej docenianą, a przecież tak bardzo istotną w kształtowaniu umysłu, ale w jakiejś mierze także charakteru i całej złożonej osobowości młodego człowieka. 

„Cnotą jest mądrość, a mądrość to wiedza” – mówił Sokrates i jak głosi legenda temu wielkiemu filozofowi przyśniło się kiedyś, że trzyma na kolanach małego łabędzia, który nagle urósł, po czym rozpostarł skrzydła, wzbił się w powietrze i przepięknie zaśpiewał. Kiedy następnego dnia przedstawiono mu Platona, uznał to za proroczy znak i tak zaczęła się historia tej niezwykłej przyjaźni najwybitniejszego w naszych dziejach filozofa i jego ucznia.

Czy zastawiamy się czasem, jak ważną sprawą dla każdego człowieka jest mieć w młodości dobrego nauczyciela?

 Moje zawodowe życie zapewne zupełnie inaczej by się potoczyło, gdyby nie wspaniała, mądra i charyzmatyczna polonistka – Stanisława Ostrowska. Zawdzięczam jej drogę, którą wybrałam, i którego to wyboru nigdy nie żałowałam.

Podobnie dla Janka jego profesor, który był zresztą jedynym nauczycielem, wprowadzającym go w arkana sztuki malarskiej, ukształtował całą jego późniejszą osobowość. Dzięki niemu Jan pozostał wierny swojej pasji, chociaż kształcił się w zupełnie innym kierunku.

Zastanawiam się, jak wobec wyraźnego w ostatnim czasie deprecjonowania pozycji nauczyciela, w tym osłabienia jego ekonomicznej pozycji na tle innych zawodów, będzie wyglądała edukacja polskiej młodzieży?  Co zrobią na przykład historycy, nakłaniani do korzystania z tendencyjnego podręcznika pisanego na zamówienie jednej partyjnej formacji? Jak będzie oceniana praca nauczycieli bez kwalifikacji, ale zatrudnianych, by zatkać przysłowiowe dziury kadrowe?  Czy  zawód nauczyciela stanie się, jak kiedyś, na tyle atrakcyjny i prestiżowy, aby wybierali go ludzie wybitnie zdolni, ludzie, którzy swoim talentem i pasją będą mogli  „zarazić” swoich uczniów?

Dużo jest tych pytań jeszcze, ale najważniejsze moje pytanie, jest takie: Co powinno się wydarzyć, żeby odbudować jedną z najważniejszych i najpiękniejszych relacji międzyludzkich, jaką jest relacja nauczyciel – uczeń, relacja oparta na szacunku wzajemnym, mądrości i wartościach przekazywanych drugiemu człowiekowi, wartościach, które są nie tylko w ludzkich sumieniach, ale i w zapisach zawartych w Karcie Nauczyciela z 2002 roku w art. 6, oto fragment tego zapisu:

„Nauczyciel obowiązany jest kształcić i wychowywać młodzież w umiłowaniu Ojczyzny, w poszanowaniu Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, w atmosferze wolności sumienia i szacunku dla każdego człowieka, dbać o kształtowanie u uczniów postaw moralnych i obywatelskich zgodnie z ideą demokracji, pokoju i przyjaźni między ludźmi różnych narodów, ras i światopoglądów.” 

 

Krystyna Wożniak Trzosek – polonistka, dziennikarka, absolwentka i była nauczycielka w Liceum im T. Zana w Pruszkowie, w latach 1996- 2020 wydawca i redaktor naczelna anglojęzycznego magazynu ekonomicznego Polish Market, autorka wydanej niedawno książki pt. „Motyl w środku zimy”.

 

 

 

 

W piątek wieczorem zmarł wychowanek i absolwent Liceum Ogólnokształcącego im. Tomasza Zana w Pruszkowie Henryk Hoser.
Arcybiskup Henryk Hoser był duchownym rzymskokatolickim, pallotynem, a także lekarzem. Ponadto sprawował wiele funkcji kościelnych m.in. w latach 2008 – 2017 był biskupem diecezjalnym warszawsko-praskim, a od 2018 r. wizytatorem apostolskim w Medziugoriu.
Abp Henryk Hoser był Członkiem Honorowym Towarzystwa Absolwentów, Wychowanków i Przyjaciół Gimnazjum i Liceum im. Tomasza Zana w Pruszkowie, wyróżnionym przez Towarzystwo Medalem okolicznościowym Zasłużony dla społeczności LO T. Zana.
Abp Henryk Hoser wielokrotnie brał udział w organizowanych przez Towarzystwo spotkaniach Świątecznych, a także uroczystościach szkolnych.

Zarząd Towarzystwa

Strona 100 lecia Zana

Logo 100 lecia

Strona Liceum

Logo Towarzystwa

Współpraca

Zapraszamy do współpracy

Koleżanki i Koledzy Aby stać się członkiem Towarzystwa wystarczy po zapoznaniu się ze statutem, wypełnić deklaracje członkowską i wysłać ją na adres korespondencyjny podany w zakładce kontakt z nami. Składka członkowska wynosi 50 złotych rocznie.

Kontakt

Deklaracja członkowska

Niezbędne linki

Dokumenty